Trondheim rozbłysło światłem. I bynajmniej nie mówię tu o zorzy polarnej, której niestety nie miałam jeszcze szczęścia podziwiać. Światło, o którym mowa dosłownie zawisło na ulicach, placach, budynkach i drzewach (w zestawieniu brakuje tylko ławek i koszy na śmieci, ale kto wie czy te zacienione miejsca pozostaną tak dziewiczymi i nietkniętymi za rok...). Czasem bogactwo tych wszystkich świątecznych dekoracji woła wręcz o pomstę do nieba. A już chyba szczególnie w Norwegii, kraju znanym z dbałości o środowisko, gdzie przed Bożym Narodzeniem pozwala się na marnotrawstwo setek kilowatogodzin prądu po to, żeby wokół zapanowała świąteczna atmosfera. No cóż, może włodarze okolicy mają po prostu grudniową ekologiczną dyspensę i poddają się świątecznej gorączce, która powoli zaczyna opanowywać również mnie. Dodam, że nie kupiłam jeszcze ani jednego prezentu, nie wysłałam ani jednej kartki, a poczta nie daje o sobie zapomnieć i upomina z plakatów rozwieszonych w całym mieście "Wyślij świąteczne życzenia najpóźniej do 16. grudnia." - wiadomo, że potem najprawdopodobniej poczta przejdzie ze stanu pracy w tryb stand-by, czyli nie będzie już sensu nikomu niczego życzyć, przynajmniej korespondencyjnie. Przekaz nie dotrze.
Sama też zastanawiam się czasem czy właściwie ten świąteczny, rozświetlony przekaz do mnie dociera, chociaż lepiej byłoby zapytać, czy w ogóle na mnie działa. Spacerując po mieście i robiąc zdjęcia bardziej byłam zachwycona możliwościami mojego aparatu, który chwytał całkiem wyraźnie i ostro to, czego nawet moje oko uchwycić już nie mogło, niż tą całą dekoracją. Wytłumaczenia dla braku entuzjazmu szukam w swoim wieku (umówmy się, stara nie jestem, ale z bożonarodzeniowych marzeń 17 - latki raczej już wyrosłam) i poziomie zmęczenia, który niestety wciąż zwyżkuje. Dlatego czekam na te święta, bo chcę wreszczcie odpocząć, wyspać się, zjeść coś dobrego i nie mieć w głowie tej dręczącej myśli, że znowu czegoś nie zrobiłam i nie wiem co to było, że nie zapisałam i zapomniałam, a do tego wszystkiego po raz kolejny muszę biec i jestem spóźniona. A ja nienawidzę biegać. Dlatego po sklepach w poszukiwaniu prezentów też nie będę - chyba trochę naiwnie liczę na to, że pomysł na coś wyjątkowego przyjdzie mi do głowy lada dzień. Bo właściwie co to za podarunek kupiony w biegu, w ostatniej chwili. Możliwe, że wycieczki last minute mają swoje zalety, ale takie "szybkie" prezenty zwykle lądują w koszu, albo najgłębszej szufladzie. Dlatego w tym roku pozwolę sobie na to, żeby Gwiazdka po prostu się stała - nie mam żadnych specjalnych planów, oczekiwań czy życzeń. Chcę się po prostu nacieszyć tym od czego robi mi się ciepło w środku: rodziną, choinką, Piotrkiem i jedzeniem ;)
Najweselszych!
fot. Ania