Do teatru dla dzieci zawitałam po raz ostatni dobrych parę lat temu i wtedy mogłabym powiedzieć o sobie, że jestem docelowym odbiorcą, targetem artystów, którzy w pocie czoła przygotowywali coś, co przykułoby uwagę młodych widzów na dłużej niż 5 minut.
Dziś znowu udało mi się uczestniczyć w czymś wyjątkowym, ale tym razem to nie ja byłam celem, choć bawiłam się, prawdopodobnie, prawie tak dobrze jak 3 - 4 latki, których emocje, poczynając od zachwytu, a na przerażeniu kończąc, podnosiły temperaturę w całej sali. Dzieci są niezwykłymi odbiorcami sztuki teatralnej, bo przeżywają wszystko naprawdę i nie mają skrupułów w okazywaniu znudzenia, złości czy smutku. Artyści tworzący sztukę dziecięcą mają nie lada orzech do zgryzienia, bo dzieci nie będą udawać, że im się podoba, kiedy jest zupełnie odwrotnie. Nie będą bić braw i prosić o bisy, gdy jedyne o czym marzą to wyjście z tej dusznej sali, w której nie dzieje się nic interesującego, śmiesznego czy zagadkowego.
Nie jest łatwo tworzyć dla dzieci. Przekaz musi być szybki, konkretny, pełen barw, dźwięków, muzyki i niespodzianek. A wszystko musi się zmieścić w jak najkrótszym czasie, bo dziecko nie będzie skupiało uwagi zbyt długo, skoro wokół dzieje się tyle innych interesujących rzeczy. Są przecież miękkie siedzenia, po których można poskakać, torebka mamy, z której można powyciągać zużyte chusteczki, apaszkę, drobne z portfela, a potem porozrzucać to wszystko wokół siebie, są też zamknięte drzwi, za którymi czai się coś, nie-wiadomo-co i trzeba to sprawdzić, żeby mieć pewność. Świat jest przecież taki wielki, a na każdym kroku czeka coś niezwykłego. Dzieci to jednak mali szczęściarze, fascynuje je wszystko. Dorośli osiągają podobny efekt właściwie tylko po zapaleniu, powąchaniu czy wypiciu paru głębszych. Można więc powiedzieć, że dziecięcy umysł upojony jest nadmiarem wrażeń. Artyści skupieni na dziecięcej sztuce próbują w ten umysł wtłoczyć jeszcze parę nowości, poukładać w całość to, co dla dzieci jest chaosem, pokazać inne oblicze tego co już znane.
Z ogromną przyjemnością patrzyłam dziś na artystki, które starały się wejść w dziecięcą wyobraźnię, zaskoczyć i zainteresować swoich małych odbiorców niezwykłością przekazu, ruchów, strojów, dźwięków, kolorów. Byłam na pięknej, wielobarwnej sztuce "Ut av det blå", podczas której nie tylko najmłodsi bawili się dobrze, ale rodzice też na pewno nie żałowali, że zakupili bilet. Cieszę się, że mogłam robić tam zdjęcia, cieszę się, że mój pierwszy wpis na tym blogu, jest właśnie o tym, bo Norwegia to nie tylko fiordy.
fot. Baja